.

niedziela, 17 maja 2015

Chapter One

Przysiądź na chwilę do mego boku
pozwól przez chwilę trwać w tym amoku.
Daj mi tę radość i szczęście
niech świat głuchy już nie będzie..

Opadam na plecy i ciężko wzdycham. Przeczesuję dłonią moje tłuste włosy. Z braku czasu nie zostały poddane myciu od jakiś trzech dni. To u mnie normalne, proszę się nie martwić. Tak to jest, jak ma się siostrę managera, a sam jest się managerem tego managera (no bo ona też musi mieć swoją prawą rękę, nie?). Cały ten wieczór, cała ta atmosfera jest po prostu śmieszna. Kilka nieźle spitych już młodych ludzi siedzi na dole, już nawet nie wspomnę, gdzie, bo sama nie wiem. Być może jest to stół, być może jest to sypialnia rodziców. Mogę się zakładać, że pustych butelek po winie jest jakieś..pięć? Ewentualnie sześć ze względu na faworyzowanie tego typu alkoholu przez Louisa Tomlinsona. 
Słyszę głośne pukanie do drzwi. Wywracam oczyma i niechętnie odpowiadam oschłe proszę. Gość cichutkim ruchem otwiera je i równie delikatnie wchodzi do środka. Nie patrzę nawet na tę osobę, skupiam się na zniszczonych końcówkach moich włosów. 

- C-cześć.. - od razu rozpoznaję ten głos. Należy on do młodej osoby, jednakże, jak na jej wiek jest bardzo dojrzały. Z lekką chrypką. Lubię taki głos. Mogłabym słuchać go godzinami. Nie ważne, czy mówiłby o wczorajszym meczu Liverpoolu z kimś tam czy o promocjach na pieczywo w Lidlu. Nawet błahe tematy w jego wykonaniu byłyby czymś wyjątkowym.
Odwracam wzrok w kierunku jego. Pomimo lekkiego mroku dostrzegam jego zielone, a nawet można powiedzieć szmaragdowe tęczówki. Ciemne loki (dokładnie to brązowe) opadają na ciężkie zapewne już powieki. Cóż się dziwić, już jest po drugiej w nocy. 
- H-hej - odpowiadam jąkając się. Muszę przyznać, w sytuacjach sam na sam z byle jakim chłopakiem mój głos zaczyna drżeć, a oczy niebezpiecznie biegać po przeznaczonym dla nich miejscu na mojej twarzy. Próbuję opanować te dziwne emocje, ale na próżno. Poddaję się. Bierzcie mnie. 
Spoglądam niepewnie da niego. Zauważam, jak słabiutki uśmiech wkradł się na jego twarz. Co jest? Czy on, Harry się smuci?
- Dlaczego z nami nie jesteś? - pyta. - To znaczy tam, na dole - wskazuje za drewniane drzwi, które pozostawił lekko uchylone. - wzruszam ramionami.
- A dlaczego ty przyszedłeś tutaj, zamiast bawić się z nimi? - podnoszę jedną z brwi do góry. Typowe zagranie. Czuje się zmieszany. Czuję to. Zrobił dzióbek z ust, to pierwszy syndrom. 
- No..bo., wiesz..ja.. - mówi bez ładu i składu. Śmieję się podświadomie sama do siebie. 
- No? 
- Po prostu nudziło mi się tam. - odpiera. - Wszystko wypite. Oczywiście ja wypiłem najmniej, jakżeby inaczej. A zgadnij, kto najwięcej? - udaję zamyśloną. Dla niego. Przecież to oczywiste, że wiem, kto.
- Hm..Louis? Albo Charlotte, nie wiem. 
- Oboje. 
- O - unoszę brwi do góry. - Czyżby zakończyli swój konkurs?
- Żenujący konkurs. 
- To prawda. 
Zapada dziwna cisza. Nie lubię takiej. Czuję się, jakbym siedziała w pustym pomieszczeniu, skazana tylko na siebie. Ale przecież on tam siedzi, jakieś trzydzieści centymetrów ode mnie. Nienawidzę tego. Ponownie spoglądam na niego..zaraz, co?! Gdzie on do cholery jest? Gdzieś poszedł, kiedy znowu uwzięłam się na te pieprzone końcówki włosów. Pieprzony odruch. 
Wstaję i pewnym krokiem podchodzę do włącznika. Włączam światło, które sprawia, że lekko przymykam oczy. To z przyzwyczajenia do ciemności, przepraszam. Rozglądam się dookoła. No jest. Przy mojej komodzie. I gitarze. Czy on się od niej kiedykolwiek odklei? Zawsze, kiedy mnie odwiedza rzuca się na nią, jak pies na mięso. 
- Nowe struny? - patrzy na mnie. Mam skrzyżowane ręce. - Co?
- Znowu się do niej dobierasz - podchodzę do instrumentu i biorę go w ręce. - Zamiast gadać, co tam u mnie mogłeś od razu powiedzieć. Nie obraziłabym się. 
- Grace, przecież wiesz, że cię lubię - kładzie mi rękę na ramieniu. Dziwne uczucie. Milion dreszczy. Wzdrygam się, a on natychmiast ją zdejmuje. Zauważam rumieńce na jego policzkach. To takie urocze. - a jeszcze bardziej cię lubię, kiedy grasz mi coś na gitarze. - robi tę swoją cholerną minkę. Muszę to zrobić. Inaczej się obrazi, a ja stracę ostatnią normalną osobę do rozmowy. Cały ich ten band to jedna wielka mieszanka wybuchowa. Cały nasz band, bo w końcu jestem managerem ich managera. 

Liam - porządny, poukładany. Jedyny trzymający rękę na pulsie. Ale trochę skryty i nieśmiały. Nie da się z nim pogadać.
Niall - tylko by jadł i żartował. A jego żarty są denne i żenujące.
Zayn - ma fioła na punkcie tatuaży i Michaela Jacksona. Każda rozmowa zaczyna się od zdania: "Znasz piosenkę taką i taką tego pana..". Słucham metalu, sorry.
Louis - chyba najprzystojniejszy z nich wszystkich. Kiedyś nawet mi się podobał, ale zobaczyłam, jak mizia się z Jessicą Middler i od razu zrezygnowałam. 
No, i Harry. Cóż..tutaj mogłabym się rozpisać na wiele zdań, ale chyba ujmę to bardzo krótko: najcudowniejszy chłopak na świecie zadaje się z taką idiotką, jak moja siostra, takimi debilami, jak chłopcy (prócz Liama) i taką..szarą myszką, jak ja. Życie sobie facet marnujesz.

- Co się tak zamyśliłaś? - potrząsam głową. Aż tak się skupiłam na jego osobie, że aż odpłynęłam? Boje się, co przyniosą kolejne dni. 
- Nie, ja tylko..
- Myślałaś o Lou? - robię duże oczy. - Sądziłem, ba. Wszyscy sądzili, że to rozdział zamknięty. Mnie, jako swojemu przyjacielowi możesz to chyba powiedzieć, co? - nie wierzę. Czy on jest serio aż tak głupi, żeby posądzać mnie o takie rzeczy? I żeby nie zauważać reali? 
- Chyba jednak ty wygrałeś ten konkurs o picie - prycham. - Ja? Mam myśleć o-o nim? Dobre sobie, Styles. - śmieje się. Jemu serio jest teraz do śmiechu?
- Nie obrażaj się, no. 
- Nie obrażam się.
- W ogóle.
- No nie.
- Jasne.
- Coś sugerujesz?
- Nie.
- No właśnie.
- Ty mi powiedz.
- Co.
- No właśnie. 
- Na Boga, Styles! - wstaję i krzyczę. Niewątpliwie, że zbudziłam Horana, który właśnie spał z pizzą. Widzę na jego twarzy niedowierzanie. Tak, Harry - ja też potrafię się zdenerwować. - To jakaś gra czy coś? W co ty ze mną się bawisz? W układankę zdań? Kto pierwszy coś wyzna?
- Grace, o co ci biega? Miałaś mi tylko zagrać na gitarze, a ty robisz z tego jakąś scenę. Kiedyś taka nie byłaś.
- Kiedyś nie byłeś z Charlotte.
- O co ci kuźwa chodzi?
- O nic - wychodzę wkurzona z pokoju. Trzaskam drzwiami. Zostawiam go samego. Nie muszę długo czekać, wybiega do mnie i łapie mnie za ramię. Odwracam się, choć robię to z przymusu.
- Jesteś zazdrosna. - nie odpowiadam. To żenujące.
- Nie mam, o co. - prycha.
- Na przykład o mnie. - uśmiecha się sztucznie. - Nie poświęcam ci zbyt dużo czasu? Cholera, my się tylko przyjaźnimy, nie jesteś najważniejsza, tak. - czuję, jak napływają mi łzy. Widzi to, od razu. Czy on..mój Harry? On tak powiedział do mnie? Cudownie, po prostu. Jezu, nie rycz!
- Grace, ja..ja nie chciałem. - przytakuję. - To był impuls, zdenerwowałaś mnie, no! Ciągle mnie teraz denerwujesz, cholera, wszystko mnie denerwuje. To przez ten klub, zbyt wiele nerwów, aby tam występować, eh. I jeszcze twoja siostra się czepia o wszystko. - ponownie przytakuje. Czuje już moje mokre policzki. - Ale dlaczego, powiedz mi. Dlaczego nasza..tak trwała przyjaźń ma na tym ucierpieć, co? - patrzę w jego oczy. Patrzę w jego usta. Pełne, blade. Spierzchnięte. Przez jedną półkulę mózgową przebiega myśl, dotknij ich. Poczuj ich bliskość. Druga zaś, trzyma mnie za obie ręce. Nie ruszaj dupy nawet na milimetr. Odpuszczam, jak zawsze.
- Wiesz, co Hazza? Zmęczyłam się tym wszystkim. Mam ochotę po prostu wybiec z tego pustego domu i zacząć wszystko od-d początku. Ale tego nie zrobię. Wiesz dlaczego? Bo bym tęskniłam. Za tobą, debilu. Jesteś najważniejszą osobą w moim życiu. I najbardziej ślepą na świecie.
- Grace.. 
- Pójdę do Lou. Może on jednak mnie wysłucha. Charlotte chyba cie woła. Idź. - skupiam swój wzrok na szarych tenisówkach i odchodzę. Teraz definitywnie. Nie odwracam się za siebie ani razu. Mam już gdzieś to, co dzieje się za mną. Liczy się to, co przede mną. Choć nie ukrywam, że jest to lekko pokręcone, jak cała ja, moja siostra i ten ich zespół. Niby jesteśmy przyjaciółmi. Niby możemy na sobie polegać, niby spędzamy mnóstwo czasu ze sobą. Ale to tylko teoria, denne tłumaczenie podręcznikowe. W rzeczywistości potrafimy się tylko kłócić i okłamywać, przez całe te pieprzone pięć lat. Niby Charlotte jest z Harry'm, niby się kochają, niby planują wspólną przyszłość. Jednak to nie jest tak kolorowe, jak to się wydaje. Ciągle mają jakieś powody do dłuższych lub krótszych sprzeczek. Bo klub za mało zapłacił, bo źle wyprasowana sukienka, bo Grace chciała ze mną spędzić trochę czasu. Właśnie, ta cholerna suka - Grace. Wpieprza się we wszystko i ma w serdecznym poważaniu zdanie innych.
To oczywiste było, że do Louisa się nie wybiorę. Pokłóciłam się przed chwilą z chłopakiem, który jest moim przyjacielem, ale w rzeczywistości kocham go, jak cholera, a teraz mam iść do największego frajera na Ziemi, posłuchać jego tandetnych wierszyków i rymowanych rad o nieszczęśliwej miłości? Już wolę pójść do Niall'a i zjeść z nim przeterminowane lody.

Siadam na jakiejś obskubanej, brudnej i zimnej, drewnianej ławeczce, która znajdowała się pod warzywniakiem blisko naszej kamienicy. Poddaję się, mam to gdzieś. Łzy mi lecą z prędkością jakiś dwustu kilometrów na godzinę, niczym rakieta, która startuje w kosmos. Każda z nich ma swoją barwę i znaczenie: ta, która przed trzema sekundami wyleciała z prawej gałki ocznej to nienawiść skierowana do Styles'a i jego zdolności do ślepoty, druga, również z tego samego oka to po prostu wspomnienia - te dobre, jak i złe. A trzecia? Mieszanka wybuchowa: przyjaźń, miłość, rodzeństwo, kłótnia..Wszystko..

- Zamarzniesz kiedyś managerze managera - kurde, jeszcze tego mi brakowała. Odchylam głowę za siebie. Złamałaś punkt pierwszy, miałaś się nie odwracać. I co widzę? Że Styles kłamał, bo oto właśnie podszedł do mnie równym krokiem i niechwiejnym zacny Louis Tomlinson. Uradowany po pachy i uśmiechnięty, jakby nic się nie stało przed trzydziestoma minutami, nie. Czuję, że zaraz zwymiotuje. Ma na sobie luźny t-shirt, który odsłania kawałek jego klatki piersiowej. Na nim jeansowa kurtka, którą chyba pożyczył od Malika, bo sam takiej nie posiada. Do tego rurki, czarne rurki, które podkreślają jego chude nogi. Chudsze od moich, na pocieszenie. Włosy w nieładzie, matko. I ja kiedyś kochałam się w takim typie.
Podchodzi do mnie i siada obok. Nie czuje od niego alkoholu. Dziwne.
- Manager managera nie ma ochoty na rozmowy ze swoimi byłymi obiektami westchnień - podwijam nogi do podbródka. Od razu zauważa mój smutny wyraz twarzy. Przybliża się jeszcze bardziej.
- Co jest? - pyta tym swoim 'poważnym tonem'. W tym momencie już nie wytrzymuję. Wszystko wypada ze mnie. Całe te emocje, cały ten ból, wszystkie słabości. Mówię mu o kłótni z Harry'm, o mojej niepohamowanej zazdrości o niego, o tym, jak zazdroszczę Charlotte, o tym, jak bardzo żałuję tych wszystkich słów wypowiedzianych w jego kierunku, o tym, że lubi tylko moją gitarę i mnie, jak na niej gram, o tym, jaki on jest ślepy i milion innych tematów, które nie pozwalają mi spać. On tylko przytula mnie do siebie. I w sumie dobrze. Tyle wystarczy. Potem cisza, ale szybko przemija. Tomlinson przemawia:
- Styles jest dziwny. Bardziej niż dziwny, Grace, bo on jest nienormalny. A przynajmniej na takiego wygląda, bo szlaja się z twoją brzydszą kopią. - tu się śmieję. - Gdybyś była starsza pocałowałbym cię i powiedział, że chętnie zastąpię ci Harry'ego, ale z uwagi, że nie masz ukończonych osiemnastu wiosen skończę na tym, że powierzę ci w sekrecie moją cenną radę: karma wraca, słodka. Za parę dni, miesięcy, a nawet lat on zrozumie, że źle postępował, że Charlotte nie tylko skradła imię mojej siostrze, u której lepiej się ono eksponuje, ale także jest chamska i okropna. I wtedy przyleci do ciebie z podkulonym ogonem, zacznie przepraszać, gadać, jaki to on był zły i bla, bla bla. A ty przez te dni, miesiące, a nawet i lata będziesz się bawić i korzystać z życia. No, i może swatamy cię z Liam'em, bo przez tą samotność stał się jeszcze bardziej pedantyczny.

Uśmiecham się sama do siebie. Myliłam się co do Louisa. Może jest trochę prostacki, ale lepszej rady nigdy nie usłyszałam.

_____________________________________________________________________________

Pierwszy rozdział, ajajaj.
Jestem ciekawa, jakie wrażenie na was wywarł. Postanowiłam wprowadzić kilka drobnych zmian.
- występuje czas teraźniejszy, a nie przeszły,
- trochę brzydkich słówek się wdało, ale wulgaryzmów nie będzie!,
- inspiracja trochę powieściami Beaty Ostrowickiej (krótkie dialogi, jak w przypadku rozmowy Harry'ego i Grace i Johna Greena w przypadku dziwnych zdań.

Także, kooomentujcie (motywacja), wyrażajcie swoje opinie (motywacja) i czytajcie, po prostu (to też chyba motywacja)

Rozdziały będą pojawiać się nieregularnie!
Macie gifa, tak sobie.



Do następnego,
wasza forever
Alexandra xx






niedziela, 10 maja 2015

Proloque

_________________________________________________________________________________

"We keep taking turns. Will we ever learn?"
_________________________________________________________________________________

Świat już od dobrych kilku tygodni został pokryty przez grubą warstwę bialutkiego puchu. Mrok następował coraz to szybciej, a chłodne i mroźne powietrze stawało się rutyną. Samotny księżyc w kształcie rogalika widniał na niebie, przykryty gdzieniegdzie chmurami, które zlewały się ze sobą i wyglądały, jak jedna i ogromna wata cukrowa. Pomimo tego, że słońce zniknęło za horyzontem już dawno londyńskie zegary wskazywały godzinę piątą po południu. 
Atmosfera była wręcz magiczna. Był grudzień, a dokładnie jego początek. Można było rozpoznać to po rozpromienionych twarzach przechodniów, ale również i po dekoracjach świątecznych, które od niedawna zdobią każdy możliwy budynek tego miasta. Idąc przed siebie uśmiechnęłam się delikatnie. Przypomniały mi się wszystkie dotychczasowe święta, jakie miałam okazje tu spędzać. Wigilia, która mijała zawsze w spokoju i opierała się na wielogodzinnej rozmowie przy pachnącym kurczaku i czerwonym kompocie. Pierwszy dzień świąt, kiedy jako pierwsza wbiegałam pod choinkę i otwierałam prezenty. Wszystkie te magiczne chwile zostaną na pewno na długo w mojej podświadomości. Nie w sposób zapomnieć chwil, kiedy było się szczęśliwym. 
Po kilkuminutowym marszu przystanęłam obok niewielkiego pubu, którego okna były poobwieszane kolorowymi lampkami, które migotały nieustannie. Wypuszczając powietrze z ust dostrzegłam, że jest ono w postaci dymu. Poczułam, jak milion dreszczy przeszywa się przez moje ciało. Brytyjski grudzień daje o sobie znaki - pomyślałam. Chwyciłam za klamkę i otworzyłam ją delikatnie, aby nie uderzyła w pobliską ścianę. Rozejrzałam się dookoła. Praktycznie każdy stolik był zajęty, prócz jednego, który znajdował się bardzo blisko toalet. Obsługa barowa działała w niesamowitym tempie, a ich specjalne, świąteczne stroje sprawiały, że wyglądała jak elfy. Goście uśmiechali się do siebie wzajemnie, rozmawiając i popijając świąteczne wino. W końcu spostrzegłam ją osoby, do których tu przybyłam. Niewysoka brunetka, której kręcone końcówki opadały lekko na ramiona stała oparta o ścianę i założonymi rękoma przyglądała się zespołowi, który aktualnie grał piosenkę. Świąteczną piosenkę, oczywiście. 
- Hej - przywitałam się z nią promiennie i przystanęłam obok. Cały czas była skupiona na artystach.
- Cześć, cześć - odpowiedziała. - Już myślałam, że nie przyjedziesz. Dlaczego tak długo cię nie było, co? Znowu korki na mieście czy tym razem jakiś niespodziewany sprawdzian w szkole muzycznej? - czułam irytację i sarkazm w głosie mojej przyrodniej siostry. Od zawsze taka była, nawet w świątecznym okresie. Drwiąca ze wszystkiego i złośliwa nade wszystko. Przekręciłam oczami. 
- Myślisz, że mogłabym pominąć pierwszy występ twojego chłopaka w nowym lokalu? - zaśmiałam się. 
- Czy ty coś sugerujesz, Grace? - spojrzała na mnie srogo. Odsunęłam się na chwilę. Po co tak ostro reagujesz?
- Przecież żartuję - burknęłam. - Po prostu chciałam zobaczyć, jak im idzie. 
- Jak widzisz, bardzo dobrze. Ten lokal to szansa na większy rozgłos. - przygryzłam dolną wargę, kiedy usłyszałam dźwięk powolnych dźwięków wydobywających się z fortepianu. Przymknęłam delikatnie powieki i dałam się ponieść falom melodii kolejnej piosenki..

I'm dreaming of a white christmas,
just like the ones I used to know.
Where the treetops glisten and children listen 
to hear sleigh bells in the snow..


* * *
Kiedy ponownie otworzyłam oczy zobaczyłam, jak piątka chłopaków schodzi ze sceny, a cała dotychczasowe publiczność na stojąco bije im brawo.
- Dziękujemy serdecznie - odezwał się niski chłopak, którego prawie całe ramiona były pokryte tatuażami. - Mam nadzieję, że zagramy jeszcze niejeden koncert dla państwa! - uśmiechnął się do gości podobnie, jak jego przyjaciele i podeszli do nas. Momentalnie doprowadziłam się do porządku i przystanęłam wyprostowana bliżej siostry. Dałaś się ponieść fantazji, Grace. Charlotte od razu rzuciła się na szyję kędzierzawemu chłopakowi. Tak, to był jej chłopak - anioł, którego zapomniano odesłać do domu - tak o nim się wypowiadała. W sumie, nie dziwiłam jej się..Od zawsze widziałam coś..magicznego w tych jego zielonych tęczówkach..
- Cześć - podszedł do mnie, a ja nieśmiało się przytuliłam. Poczułam, jak moje policzki nabierają rumieńców, więc odsunęłam się od niego. 
- Cudowny występ - powiedziałam przepełniona optymizmem. - A White Christmas zaśpiewałeś po prostu rewelacyjnie.. - uśmiechnął się, a ja uczyniłam to samo. 
- Dzięki.. - podrapał się w okolicach popielicy. - Gościom też się chyba podobało, a to najważniejsze. Widzę w tym klubie spory potencjał. 
- Może w końcu się gdzieś usadowimy - rzekła Charlotte, która ni stąd ni zowąd zjawiła się przy nas. 
- My? - zapytałam. - Chyba "oni". 
- Oj, nie czepiaj się szczegółów.. - burknęła.
- Nie, po prostu ja.. 
- Dziewczyny - Harry przerwał naszą dyskusję. Harry. Te imię.. - możemy pójdziemy teraz do ciebie, kochanie i napijemy się wina, co? 
- Kusząca propozycja.. - oblizała usta, co wprawiła mnie w mdłości. Nienawidziłam takiego widoku..Ślinienia się na widok chłopaków. - Oczywiście - złożyła na jego ustach gorący pocałunek. Tego już za wiele. Uśmiechnęłam się słabo i odeszłam w stronę chłopaków, którzy profesjonalnie zaczęli flirtować z barmanką. 

I można powiedzieć, że tak to mniej - więcej wygląda. Ja jestem szarą myszką, która potrafi tylko stać z boku lub grać jakieś słabe nutki na przestarzałym pianinie. Ona jest bardzo ładną i pewną siebie dziewczyną, która nie boi się niczego. On jest jedynie moim przyjacielem. Ale czy to normalne, że przy nim zaczyna mi bić szybciej serce? 

________________________________________________________________

Hej! 
Za nami już prolog. Osobiście mi do gustu nie przypadł, ale nie wiem, jak Wam - w końcu to Wasza opinia, a nie moja. Powiadają, że początki bywają trudne..Można następne rozdziały będą lepsze :')

Zapraszam do komentowania, bo to naprawdę motywuje :)

Alex